3.2. Zagadka.
Następnego dnia przy wspólnym śniadaniu wleciał wielki puchacz z trzema grubymi listami. Wyleciała gdy tylko Lysander podał list Julice i Leyi.
-Dlaczego są takie opasłe?-zapytała Julice
-Hmm... Tak, tak wiemy, że pociąg odjeżdża o jedenastej z 9 i 3/4... I znowu wydajemy galeony... O rety!
Lysnader rozwinął długi na jakieś dziesięć stóp pergamin zapisany czarnym atramentem.
-C...C...CO?!!-wrzasnęła Leya
Koniec Quidditha. Koniec z łażeniem po zamku po kolacji. Koniec z eksplodującym durniem i gargulkami. Była jeszcze masa innych chorych i kontrowersyjnych zasad, a nawet takich po których przeczytaniu ciężko jest się powstrzymać od rzucania przekleństw.
-Co to ku**a jest?-zapytał Lysander.
-To koniec tego co daje ten wyjątkowy urok Hogwartowi.-podsumowała Julice.
-Kara Indywidualnego Nauczania. O matko! To straszne! Najpierw masz dopuszczalne trzy szlabany, a potem zamykają cię w izolacji od reszty szkoły... No i lekcje tylko wieczorem. Nie chciałabym-zmieniła temat Leya.
-Po miesiącu można oszaleć, zwłaszcza gdy w szkole trwa wojna między uczniami, a Ministerstwem.-odezwała się babka-Sama się o tym przekonałam i to boleśnie. Ale warto było przewodniczyć tej bandzie...
-ŻE CO BABCIA?-krzyknęła mile zaskoczona Leya
-A myślałaś, że po kim masz tendencję do wpadania w kłopoty hm? Twoi rodzice to kujoni, a Tiara ledwo co nie przydzieliła ich do Ravenclaw... Ale tego nie zrobiła. Muszę cię jednak ostrzec Leya. Widzisz tydzień temu byłam w Ministerstwie... Tak odwiedzić starych znajomych... Zmierzam do tego, że sam Minister chce cię mieć pod pełną kontrolą to znaczy chcą wiedzieć każdy twój ruch. W końcu...
-Jestem córką nowego czarnoksiężnika wiem. Ale to głupie. Na prawdę myślą, że mogłabym się przyłączyć do człowieka którego nie uznaję za swojego ojca?
-To już niestety dłuższa historia i zresztą nie dla trzynastolatki przykro mi.
-Mam trzynaście i pół roku babcia!
-Nie powiedziałam. Za tydzień wybierzemy się na Pokątną.-odeszła od stołu, a Leya doskonale wiedziała, że zapytać babkę o coś więcej jest równe igraniem z ogniem.
Tydzień miną szybko i przyjemnie, Leya pokazała Julice i Lysandrowi kilka mugolskich gier planszowych, zasady sportów i trochę z codzienności. Tak więc gdy wraz z babką pojawili się na Pokątnej byli pełni wiedzy z mugoloznawstwa.
Weszli do Esów i Floresów.
-W czym mogę pomóc?- zapytała starsza czarownica pracująca w księgarni. Julice podała jej jedną listę podręczników z tytułami i liczbami potrzebnych egzemplarzy.
-Nie rozumiem was.-oznajmiła Julice
-Ale z czym?-zapytała zaskoczona Leya
-Jak można chcieć uczyć się Czarnej Magi?-zapytała oburzona Julice.
-A jak można uczyć się starożytnych run? One są gorsze od angielskiego!-zażartowała Leya.
Zaśmiali się głośno.
Leya ukradkiem spojrzała w głąb ulicy. Jakiś uśmiechnięty czarnowłosy chłopak pomachał do niej. Zdezorientowana Leya odmachała mu niepewnie.
-Kto to?-zapytała ciekawska Julice.
-Mi się pytasz? Nie wiem kim on jest, ale na pewno nie chodzi do Hogwartu. Nie wygląda mi na pierwszoroczniaka.-stwierdziła obojętnie.
Też go nie widziałem.-dodał Lysander.
-Hm... nowa zagadka.
-I to niezła zagadka, Leya-Julice zarumieniła się lekko rumieniąc.
-Bo ja to wiem...
Wybuchnęły śmiechem.
super rozdział, już nie mogę się doczekać 3 klasy :p
OdpowiedzUsuńKa$ka