niedziela, 12 stycznia 2014

2.17. Ostatnie słowo.


2.17. Ostatnie słowo


           Szkoła zaczęła się budzić w południe. Leya zeszła z Julią już na obiad. Wszystko toczyło się tak samo jak przed balem, a Wielka Sala z niezwykłej krainy lodu wróciła do swojego pierwotnego wyglądu. Jak zwykle słychać było zwykły gwar towarzyszący jedzeniu posiłków. A jednak Leya miała wraże nie, że już nie do końca wszystko jest takie samo. Ale co się zmieniło?
-Leya, Nonlee postanowiła dać ci jeszcze spokój.-zagadnęła Julice przy stole
-Z czym?-zapytała zaskoczona
-Nie no błagam! Nie pamiętasz?
-Ale czego?-Leya udawała, że nie wie o co Juli chodzi.
-Hej dziewczyny.-stanął za nimi Gabriell w tradycyjnie dobrym humorze.
-Cześć.-odpowiedziała Leya cicho
-I ty nadal...-upierała się Julice
-Pogadamy o tym później. Zresztą byłaś tam i widziałaś. Chcesz szczegółowy opis na dwie rolki pergaminu?!-zażartowała Leya
-Nie przeszkadzam wam już. Leya pamiętasz, że za godzinę trening?-zapytał Gabriell spoglądając jej w oczy
-Pamiętam.-skłamała-Do zobaczenia na boisku.
Jak tylko Gabriell odszedł Leya położyła głowę na stole.
-Co ci jest?-zapytała Jula
-Wracam do rzeczywistości i to mnie boli.


             Trening trwał cztery bite godziny. Gabriell uparł się, że drużyna musi dużo ćwiczyć przed meczem ze Ślizgonami który był zaplanowany już w przyszłym tygodniu. Zawody przecież trwają nadal, a tak wielu o nich zapomniało np.: Leya.
W drodze do Hogwartu Szukająca spotkała Victorię. Nie wyglądała najlepiej. Miała podkrążone oczy mówiące o braku snu przez wiele godzin i czerwone od łez. Jej zawsze piękne włosy wyglądały jakby trafił w nie piorun. Leyę przeszła fala niepokoju. Musiało się coś stać. I to coś okropnego skoro Wiktoria nie przejmuje się swoim wyglądem. Przez bal...? Wydawało się to Leyi dziwnie mało prawdopodobne. Ale o co wtedy chodzi?


             Mecz z Ślizgonami okazał się początkiem wojny. Wojny między Gryffonami, a Ślizgonami. Mecz stawał się z chwili na chwilę coraz bardziej brutalny i zawzięty. Napięcie rosło, a w Leyi z podwójną siłą. Wielokrotnie chłopacy spoglądali na nią z pytaniem o znicz. Ona tylko wzruszała ramionami. Znicz naprawdę zniknął i nie prędko się pojawił. Po dwóch godzinach Drużyna-Nadziei była poobijana, zmęczona i traciła wiarę, ze kiedykolwiek ten mecz się skończy. A jednak znicz zawirował nisko przy murawie boiska dokładnie na jego środku. Widzowie zamarli. Ścigający jednocześnie skierowali miotły ostro w dół. Przez chwilę lecieli równo w stronę złotego punktu na zielonej trawie jednak miotła Leyi była szybsza. Chwyciła znicz, ale już nie zdołała wyprostować miotły.
Drużyna Gryffindoru błyskawicznie wylądowała na ziemi i podbiegła do Leyi. Leżała twarzą do ziemi z włosami w nieładzie. Jej miotła leżała dwa metru za nią. Niestety przez uderzenie pękła na pół.
-Hej, Leya...-szepnął Gabriell klęczący po jej prawej stronie. Usłyszała go. Otwierając prawą dłoń wypuściła złoty znicz. Był to koniec meczu. Podniosła się wielka wrzawa, a Leya zemdlała.


              Poranek był jasny mimo, że zimowy. Leya usiadła na łóżku. Była w skrzydle szpitalnym. Obok łóżka, na stoliczku leżało kilka czekoladowych żab. Minęły dwa dni.
-Moja droga nieźle upadłaś. Wypij, a zrobi ci się lepiej.-poleciła szkolna cudotwórczyni pani Holney. Nie było lepszej osoby leczącej jakiekolwiek
-Dziękuję.-odpowiedziała Leya z wymuszonym uśmiechem. Bolała ją głowa, a lewa ręka była dziwnie sztywna. Próbowała ją poruszyć, ale tylko krzyknęła z bólu.
-Miałaś ją złamaną. W trzech miejscach wyobraź sobie! Musisz tutaj trochę poleżeć. Przynajmniej cztery dni. Mimo tego minie trochę czasu zanim lewa ręka znów będzie miała taką siłę jaką miała wcześniej.
-Ale będę mogła grać w Quidditcha?
-Bez miotły?-odeszła
"Jak to bez miotły?" Nie potrafiła sobie przypomnieć co się z nią stało. Było logiczne, że spadła na ziemię, ale żeby od razu złamać się w pół?


                Było już po zajęciach. Julice w towarzystwie Lysandra przyszła do skrzydła szpitalnego. Leya nie miała najlepszego humoru. Usta miała zaciśnięte w kreskę, a twarz zasłoniętą pergaminem. Słuchać było jak ołówek ociera się o powierzchnię papieru.
-Jak tam?-zapytał Lysander
-Co z moją miotłą?-zapytała cicho Leya
-Złamana a pół.-powiedziała krótko Julice-Ale ja się bym tym zbytnio nie przejmowała.
-Ta miotła to mój skarb!!! Moja chwała ścigającej!!!
-Słuchaj. Gabriell szuka kogoś na twoje miejsce.
Leya pokręciła głową.
-Zaraz dlaczego?
-Powiedział, że nie pozwoli ci więcej zagrać. Więcej nie wiem.-wyjaśniła Julia
-Ale ja kto? Ani razu nie zawiodłam!!!
-Myślisz, że nie pęka mi serce myśląc, że muszę zdjąć z boiska niezastąpioną szukającą? Jednak jeszcze bardziej serce by mi pękło gdyby następny mecz skończył się tragedią dla ciebie.
Gabriell stał w drzwiach skrzydła szpitalnego. Ręce miał skrzyżowane na piersi, a głowę spuszczoną na dół.
-Co ty bredzisz? Nie popełniam dwa razy tego samego błędu.
-Powiedziałem nie i koniec.
-Kim ty jesteś, że będziesz mi mówił co mogę robić, a czego nie?-zdenerwowała się Leya nie na żarty
-Posłuchaj... Myślę, że ten wypadek był trikiem Ślizgonów. Chcieli cię wyeliminować przynajmniej z tego meczu aby wygrać. Niestety trochę im się to nie udało.-uśmiechnął się ukradkiem.
-Następny mecz jest z Puchonami, a nie Ślizgonami!!! Wygramy bez problemu.
-Nie rozumiesz? Skoro Ślizgoni próbowali to inni też mogą. Zresztą nie tylko zespoły z naszej szkoły chciałyby się ciebie pozbyć z rozgrywek.
-To tym bardziej powinnam grać i ich wkurzać kolejnymi naszymi zwycięstwami!!!
-Powiedziałem NIE!
-Mam to gdzieś. Jak najszybciej kupuję miotłę i wracam do treningów. Poszukiwania szukającego zostały zakończone Gabriell. I to jest moje ostatnie słowo w tej sprawie.

1 komentarz:

  1. Łał nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Super! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, pisz szybko :)
    ka$ka

    OdpowiedzUsuń